Diamentowa śmierć

Kiedy już naprawdę nie mam czego oglądać lub gdy mam piątkowy „dobry” nastrój, to czasem lubię zerknąć na „Śmierć na 1000 sposobów” — serial, który ku memu zaskoczeniu, może być też źródłem ciekawych pomysłów na jakieś wątki trzeciorzędowe w powieściach i opowiadaniach.

Zdecydowana większość prezentowanych sposobów na „zakończenie wędrówki po ziemskim padole łez” ukazuje skrajną głupotę lub domniemaną karę za „złe czyny”. Jeden z prezentowanych „sposobów” chwycił mnie jednak za serce.

We wspomnianym ujęciu przytoczona jest historia jednego z samozwańczych cadyków afrykańskich (serial podobno opiera się na faktach), przywódcę tej, czy tamtej junty wojskowej, który (bodajże w połowie lat dziewięćdziesiątych XX wieku) dokonał jakiegoś bliżej nieznanego przewrotu wojskowego w tym, czy tamtym państwie afrykańskim.

Będąc już u szczytu władzy, kazał przyprowadzić przed swoje oblicze jednego z lokalnych dealerów diamentów, czy tam może nawet właściciela prywatnej kopalni diamentów. Przejął jego towar, swoim towarzyszom kazał wysłać dostawcę w piach, a sam w samotności zajął się ważeniem zdobyczy.

Widząc ilość i domyślając się wartości przejętego towaru wpadł w euforię. Swój euforyczny szał postanowił dodatkowo jeszcze zwiększyć wciągając kreskę heroiny, amfetaminy, czy innego białego proszku.

Chwilę później bluzgnął krwią z nosa i ust w gigantycznym krwotoku i natychmiast skonał.

Jak się okazało, diamenty należy ważyć w laboratorium lub co najmniej w czystym, dobrze wentylowanym pomieszczeniu. Nasz cadyk — robiąc to w brudnym namiocie wojskowym, w warunkach upalnej, parnej, bezwietrznej afrykańskiej nocy — wzniecił przy tej okazji niewidzialny pył mikroskopijnych odłamków diamentów. Tak małych, że niemalże zawisły one w powietrzu zamiast opaść na ziemię. Efekt niemalże identyczny do mikro-kropli wody, które zamiast spadać, zawisają w powietrzu tworząc mgłę.

Kiedy chwilę później nasz mistrz nad mistrze zamienił banknot stu dolarowy w heroinowy odkurzacz, to przy okazji wciągnął do przełyku, gardła, oskrzeli i płuc tę właśnie zemulgowaną pastę, składającą się z drobinek wody i pyłu diamentowego. Mikroskopijne diamenciki, po dostaniu się do układu oddechowego, dokonały istnej masakry. Przeżynając mikroskopijne naczynia krwionośne w oskrzelach i płucach doprowadziły do masywnego krwotoku wewnętrznego oraz — niemalże natychmiastowej śmierci.