Broń palna a hollywoodzkie mity
Tekst ten obala najpopularniejsze mity związane z używaniem broni palnej, jakie w setkach filmów wytworzyło Hollywood. Dla przeciętnego czytelnika to nic więcej, jak zbiór być może ciekawych faktów. Dla mnie — lista rzeczy, na które trzeba uważać, konstruując własne sceny. Żeby potem nie stworzyć gniotu na poziomie Clive Cussler’a lub Gerta Godenga.
Pisząc niniejszy post dołożyłem od samego siebie ledwie kilka wyrazów i naprawdę prostych zmian. Poza tym ordynarnie skopiowałem całą treść z tego oto artykułu z portalu Gazeta.pl. (dopisek z 2020 r.) I dobrze zrobiłem, bo ledwie kilkanaście miesięcy później artykuł przestał być dostępny w portalu.
Niepokonany bohater
Wszyscy wiemy, że żołnierz z karabinem maszynowym jest niemal niepokonany – przynajmniej taką wiedzę przekazały nam filmy akcji. W końcu jedna taśma z amunicją może mieć nawet 300 pocisków, a nikt nie jest w stanie przedrzeć się przez ścianę kul, jaką zapewni ciągły ogień…
Oczywiście do momentu, gdy karabin wybuchnie żołnierzowi w twarz.
Dlaczego? Każde naciśnięcie spustu powoduje w komorze karabinu małą eksplozję, która wypycha pocisk i przy okazji rozgrzewa lufę przez powstałe w ten sposób tarcie. Jeśli będziemy prowadzić ogień ciągły nie dając broni czasu na wychłodzenie, lufa może rozgrzać się, dosłownie, do czerwoności. Z kolei zbyt wysoka temperatura może spowodować, że karabin sam z siebie zacznie wystrzeliwać pociski. A to raczej nie jest tym, czego oczekujemy po broni palnej.
By uniknąć podobnych sytuacji, karabiny maszynowe w oddziale używane są na zmianę – w wojsku amerykańskim nazywa się to „talking” (pl. rozmawianie). Najpierw krótką serią strzela karabin 1, potem karabin 2, następnie karabin 3, znów karabin 1 i tak w kółko.
Oczywiście w niektórych sytuacjach konieczne jest prowadzenie ciągłego ognia (na przykład podczas bitwy o Henderson Field na Guadalcanal w 1942 roku), ale i tak żaden żołnierz nie stanie się wtedy niezniszczalną maszyną do zabijania. Powód jest prosty: po 60 sekundach ciągłego ostrzału w karabinie maszynowym, czy to jest M60, czy nowoczesne M249, należy wymienić… całą lufę. W przeciwnym razie może dojść do deformacji metalu i przy próbie strzału broń eksploduje nam prosto w twarz.
Strzelanie długimi seriami
Na poprzednim slajdzie mogliście zobaczyć, jak wygląda „gotowanie się” pocisków w rozgrzanym M16. Jest to jeden z powodów, dla których żołnierze, poza prowadzeniem ognia zaporowego, nie strzelają długimi seriami. Kolejnym jest to, że gdyby używali broni w ten sposób bardzo szybko skończyłaby im się amunicja:
Na filmiku powyżej po 3 sekundach strzelania zwyczajnie skończyły się naboje. Karabin M4 wykorzystuje magazynki na 30 naboi, a każdy amerykański żołnierz ma ich przy sobie standardowo 7. Biorąc pod uwagę, że M4 jest w stanie wystrzelać ponad 700 pocisków na minutę to, wliczając w to czas potrzebny na przeładowanie, przy ogniu ciągłym żołnierz zostałby bez amunicji w mniej niż 90 sekund. Jak zapewne zauważyliście to znacznie mniej niż trwa scena strzelaniny w filmie hollywoodzkim, nie mówiąc już o prawdziwym starciu w strefie konfliktu.
Wojsko preferuje też pojedyncze strzały ze względu na celność, bo w tym trybie żołnierz wie, gdzie trafi każda kula. Przypomnijcie sobie współczesne filmy o tematyce wojskowej – zauważyliście, że zazwyczaj strona konfliktu, która ma mieć lepiej wyszkolonych żołnierzy oddaje jedynie pojedyncze strzały, kiedy rebelianci używają ognia ciągłego? Dobrym przykładem może być ta scena z serialu „Generation Kill”:
Oczywiście ogień ciągły nie jest zupełnie bezużyteczny, używa się go jednak głównie jako straszaka. Ogromna większość pocisków wystrzelonych w jakimkolwiek konflikcie ma za zadanie umożliwić żołnierzom bezpieczniejsze przemieszczanie się na polu walki. Na przykład podczas ostatniego konfliktu w Iraku wojska koalicji musiały zużyć około 250 tysięcy naboi by zabić jednego przeciwnika.
Chowamy się za drzwi samochodu
Staram się być ostrożny w serwowaniu przykładów z filmów, bo akcja w wielu z nich ma niewiele wspólnego z rzeczywistością i często umacnia mylne wyobrażenia dotyczące broni palnej. Na przykład wielu z nas może być przekonanych, że chowanie się za otwartymi drzwiami samochodu jest świetną taktyką…
Jeśli powyższy filmik nie zrobił na was wrażenia, to chciałbym zauważyć, że widzieliście co się dzieje po drugiej stronie drzwi, gdy ktoś w nie strzela. A teraz wyobraźcie sobie, że w trakcie strzelaniny postanowiliście się za nimi schować.
W praktyce, ze wszystkich części samochodowych, jedyną efektywną osłonę zapewnia blok silnika. Wiele warstw stali i żelaza jest w stanie zatrzymać niemal każdą kulę. Sam blok nie jest jednak niezniszczalny i dziurę zrobi w nim nawet pistolet automatyczny kalibru .45 ACP – pocisk jednak nie przebije się na drugą stronę:
Dosyć niekonwencjonalnym sposobem na zatrzymanie kuli są… balony z wodą. Widzieliście już co Magnum .44 robi z blokiem silnika – teraz spróbujcie zgadnąć przez ile balonów zdoła się przebić pocisk wystrzelony z najpotężniejszych rewolwerów na świecie.
Jeśli zgadliście, że cztery to gratuluję piątki z fizyki na świadectwie.
Pozostaje jeszcze jedna kwestia, którą musimy poruszyć, czyli kamizelki kuloodporne. Na filmach często w kluczowym momencie okazuje się, że główny bohater nadal żyje, bo rano pamiętał, by pod koszulę włożyć kamizelkę. Jak się zapewne domyślacie, rzeczywistość wygląda trochę inaczej.
Przede wszystkim są różne rodzaje Kevlaru. Na przykład taki, który damy radę ukryć pod koszulą jest w stanie zatrzymać pocisk z pistoletu, ale już nie serię z karabinu. Przed nimi chronią dużo większe i cięższe (ważą powyżej 15 kg) kamizelki noszone przez żołnierzy, ale i one wymagają określonych warunków, by zadziałały. Na przykład kula musi być wystrzelona z odległości większej niż 14 metrów…
Na koniec warto zauważyć, że kamizelka jest w stanie zatrzymać kulę poprzez rozkładanie siły uderzenia na większym obszarze, przez co pocisk nie ma wystarczająco dużo energii by się przebić. Jak się zapewne domyślacie ta sztuczka nie działa na noże, co sprawia, że kamizelki kuloodporne są jak przenośne pola siłowe w „Diunie”.
Czarodziejski tłumik
Broń palna jest głośna. Bardzo głośna. Człowiek zaczyna odczuwać ból przy 125 dB, a przy 140 dB (czyli głośności silnika odrzutowego słyszanego z odległości 30 metrów) istnieje ryzyko trwałego uszkodzenia słuchu. Wystrzał ze strzelby kalibru 12 z kolei to aż 165 dB.
Na filmach podczas strzelanin jedna osoba często krzyczy do drugiej „Osłaniaj mnie!” i ta wszystko dokładnie słyszy i wie co ma robić. W rzeczywistości jednak taka szybka wymiana zdań byłaby niemożliwa.
Na pewno kojarzycie te fajne gesty, jakie wykonują w hollywoodzkich produkcjach żołnierze z oddziałów specjalnych. Używa się ich pod ostrzałem, by móc się efektywnie komunikować. Co ciekawe, na filmach zazwyczaj widzimy je w kontekście nocnej misji, która wymaga skradania i zachowania absolutnej ciszy. Jest to o tyle naiwne, że w nocy jest dosyć ciemno i szansa, że z odległości kilku metrów zobaczymy jak ktoś pokazuje nam np. zaciśniętą pięść, a potem dwa wyprostowane palce jest bardzo mała.
Decybele są jednym z największych wrogów żołnierzy działających w strefie konfliktu. Najbardziej powszechnym problemem medycznym weteranów wojny w Iraku nie są rany postrzałowe, ale właśnie utrata słuchu.
Pamiętacie, jak w „Helikopterze w ogniu” Nelson niczego nie słyszał przez pół filmu?
Nie zdziwiłbym się, gdybyście teraz myśleli: „Wiadomo, że broń jest głośna – od tego są tłumiki, by nie była”. Niestety i tutaj filmy nas oszukują, bo zamiast cichutkiego odgłosu przelatującego komara pistolet z tłumikiem brzmi jak… pistolet.
Wystrzał z broni krótkiej to około 140-160 dB. Ta sama broń z tłumikiem zejdzie do poziomu szeptu – pod warunkiem, że nasz szept to 120-130 dB. Czyli głośność młota pneumatycznego.
Pamiętacie balony z wodą z poprzedniego slajdu? Okazuje się, że poza spowalnianiem kuli potrafią całkiem nieźle wytłumić dźwięk wystrzału. Nie sądzę jednak, by oddziały specjalne były zainteresowane tym patentem.
Dramatycznie odciągnąć kurek
Odciąganie kurka w pistolecie to jedna z najpopularniejszych czynności w filmach akcji, zaraz obok pociągania za spust. Jej charakterystyczny dźwięk dodaje scenie dramatyzmu i pozwala aktorowi pokazać, że jego postać już zupełnie na serio zaraz do kogoś strzeli – na wypadek, gdyby sam fakt celowania z broni nie był dość dosadny.
Sama czynność jest jednak często zupełnie niepotrzebna, bo już od wielu lat pociągnięcie za spust automatycznie odciąga kurek – ta nowoczesna technologia jest dostępna już od 1851 roku.
Co ciekawe, w wielu pistoletach stosuje się dodatkowy mechanizm, który automatycznie odciąga kurek po każdym oddanym strzale (tzw. double-action/single-action). Tak więc, by po strzelaninie móc dramatycznie odciągnąć kurek trzeba go wpierw przywrócić do pozycji wyjściowej – a to już nie wygląda tak imponująco.
Odciąganie kurka nie jest jednak zupełnie niepotrzebne. Często robi się to tuż przed oddaniem strzału na większą odległość, by uniknąć dodatkowych drgań podczas pociągania za spust. W Hollywood jednak stosowane jest to głównie na dystansach mniejszych niż 5 metrów i w takich wypadkach możemy kwestionować sens tego zabiegu.
Bywa też, że postacie na filmach nie mają przy sobie pistoletu, a zamiast tego używają strzelby lub karabinu. Niestety reguły kina są nieubłagane i każdy rekwizyt musi wypadać dramatycznie przed kamerą.
Charakterystyczne klik-klak strzelb i karabinów gwarantuje bohaterowi tylko jedno – że właśnie wypuścił z komory broni dobry nabój.
Snajper strzela na oko
Kolejną rzeczą jaką filmy zazwyczaj upraszczają jest balistyka, a dokładniej praca strzelca wyborowego. Dla większości z nas snajper to osoba o sokolim wzroku i mocnym chwycie, który pozwala utrzymać karabin w stabilnej pozycji. Czasem przekręci pokrętłem przy celowniku w lewo lub w prawo, ale to mniej więcej tyle.
W rzeczywistości strzelec wyborowy mniej naciska spust, a więcej liczy. Oddanie celnego strzału z 10 metrów wymaga niewiele więcej niż stabilnej ręki, ale jeśli chcemy trafić do celu odległego o ponad 1 km, to lepiej żebyśmy byli orłami z fizyki.
Rekordzistą jeśli chodzi o dystans jest brytyjski snajper Craig Harrison, któremu przypisuje się trafienie z odległości 2475 metrów podczas wojny w Afganistanie w 2009 roku. I nie dokonał on tego dzięki specjalnej technice wstrzymywania oddechu.
Przy dużych odległościach na tor lotu pocisku wpływ ma bardzo wiele czynników. Trzeba brać pod uwagę prędkość i kierunek wiatru, ciśnienie, wilgotność, grawitację, czas jaki potrzebuje kula by dotrzeć do celu, a nawet rotację Ziemi. Co więcej, proch szybciej spala się w wysokich temperaturach i wolniej w niskich, co sprawia, że w gorący dzień kula będzie wolniej opadała podczas lotu. Dodatkowo podobny efekt uzyskamy na dużych wysokościach, gdzie powietrze jest rzadsze.
Każdy snajper ma przy sobie zestaw tabelek i wzorów, a także prowadzi własny notatnik, w którym zapisuje parametry i cechy swojego sprzętu. W skrócie: by trafić odległy cel, strzelec wyborowy musi umieć skupić się pod ostrzałem na zadaniach z fizyki, co jest chyba ostatnią rzeczą, jaką chcemy robić, gdy wokół nas świszczą kule.