Kościół polski w późnym średniowieczu

W okresie późnego średniowiecza, Kościół polski podążał za przemianami i prądami rewolucyjnymi zachodniego Kościoła chrześcijańskiego z zauważalnym opóźnieniem, a czasami nawet oporem.

Do skrystalizowania takiej organizacji i formuły kościoła, jaką znamy z kart historii i wielu powieści z tego okresu doszło po szybkim rozwoju polskiego Kościoła w XIII wieku, głównie w okresie wieku czternastego i piętnastego.

Organizacja kościoła w późnym średniowieczu

Książę-biskup

W okresie Polski Dzielnicowej (XIII wiek) Kościół polski, podobnie jak cały zachodni Kościół chrześcijański, notował szybki i dynamiczny wzrost. Proces ten został dość wyraźnie zahamowany po zjednoczeniu monarchii. Jednym z przywilejów, na które polscy biskupi bardzo szczerzyli sobie zęby, a którego w zjednoczonej Polsce średniowiecznej nie otrzymali, był tytuł książęcy. Uzyskanie go przez najwyższy kler katolicki było możliwe jedynie poza ówczesnymi granicami Polski.

Na Śląsku osiągnął je biskup wrocławski w ziemi nysko-otmuchowskiej.

Podstawę prawną stanowił w tym wypadku wielki przywilej dla biskupstwa wrocławskiego, zawarty w testamencie Henryka IV Probusa z roku 1290, gdzie była mowa o przyznaniu biskupowi „prawa książęcego” (łac. ius ducale) w owej ziemi. Sformułowanie to nie nadawało wprawdzie w intencji testatora udzielności państwowej i oznaczało tylko rezygnację na rzecz biskupa ze świadczeń należnych księciu, czyli tzw. ciężarów prawa książęcego, ale Kościół interpretował to inaczej.

Już biskup Henryk z Wierzbna uzurpował sobie tytuł książęcy, korzystając z osłabienia książąt piastowskich. Stał się wówczas im równy, a niebawem znalazł się w lepszej od nich sytuacji prawnej, gdyż nie wszedł, jak oni, w stosunek lenny do korony czeskiej.

Podobne stanowisko jak biskupi wrocławscy w ziemi nysko-otmuchowskiej zdobyli sobie biskupi kamieńscy w ziemi kołobrzeskiej.

Konflikt Kazimierza Wielkiego z kościołem

Inne biskupstwa polskie, choć także uposażane całymi kasztelaniami, praw takich nie zdobyły, a przeciwnie — z różnym powodzeniem broniły się przed tendencją do ograniczenia im praw już wcześniej uzyskanych. Kazimierz Wielki egzekwował stanowczo z dóbr kościelnych zarówno poradlne (12 groszy z łanu w dobrach biskupich i kapitulnych, 24 grosze z łanu w dobrach klasztornych), jak podwody i robocizny.

Pomimo że Kościół znajdował się w tym okresie wobec państwa w pewnej defensywie, znaczenie społeczne i polityczne biskupów było bardzo wielkie. Dawała im je potęga majątkowa. W posiadaniu najbogatszych biskupów znajdowały się setki wsi, uboższe biskupstwa miały ich w każdym razie po kilkadziesiąt, podczas gdy świecki właściciel kilkunastu wsi liczył się już do możnych. Toteż kariera biskupia należała do najpożądańszych, była przedmiotem zabiegów i kosztów.

Organizacja diecezji

Rosnące obowiązki biskupów — nie tylko kościelne — a także wzór kurii awiniońskiej, spowodowały pomnożenie urzędów diecezjalnych.

Zastępcą biskupa w funkcjach wypływających z posiadania święceń stał się biskup pomocniczy — biskup sufragan. Powoływał go biskup diecezjalny lub wybierała go kapituła w porozumieniu z kurią papieską, która przyznawała mu tytuł ordynariusza.

Biskup sufragan wyręczał biskupa diecezjalnego w odprawianiu uroczystych nabożeństw, konsekracji kościołów oraz udzielaniu tych sakramentów, których szafarzem pozostawał nadal biskup, a więc bierzmowania i święceń kapłańskich. Nie miał natomiast uprawnień jurysdykcyjnych.

W tym zakresie zastępcą biskupa diecezjalnego był wikariusz generalny. Potrzeba tego urzędu zrodziła się w związku z zanikiem archidiakonatu dawnego typu. W ciągu XIV wieku wikariuszy generalnych powoływano jednak w diecezjach raczej sporadycznie. Wikariat generalny upowszechnił się dopiero w stuleciu następnym, ale i wtedy najczęściej nie występował jako osobne stanowisko w diecezji, lecz bywał powierzany oficjałowi, ze względu na kwalifikacje prawnicze najbardziej odpowiedniemu w tej roli.

Znaczenie oficjała w diecezji rosło stale, w miarę jak komplikowało się postępowanie sądowe w procesach kanonicznych. Coraz więcej osób wchodziło w skład jego kancelarii, czyli konsystorza. Od początku XV wieku obszar diecezji dzielono już na kilka okręgów sądowych, w których sądy sprawowali oficjałowie okręgowi; od ich orzeczeń dopiero można było apelować do oficjała generalnego przy katedrze.

Panowie feudalni

Oprócz tych urzędów kanonicznych, wspomagających biskupa jako rządcę diecezji kościelnej, rozbudowała się też administracja majętności biskupich i dwór biskupa jako pana feudalnego. Wzorem dla nich były dwory monarsze. W otoczeniu biskupów spotykamy więc ich marszałków, kanclerzy i podskarbich, podstolich, podczaszych i krajczych, kapelanów, lekarzy i żołnierzy, wszelakiej rangi dworzan i setki służby.

Właśnie ów dwór oraz posiadane ogromne posiadłości, powodowały oczywiste następstwa — iż kanoników generalnie więcej niż kościelne absorbowały sprawy majątkowe. Uposażenia kanoników i kapituł katedralnych jako całości dobrami ziemskimi czyniło z nich władców feudalnych, ustępujących wprawdzie bogactwem biskupom, ale przewyższających niejednego pana świeckiego. Toteż, równolegle do administracji majątku biskupiego tworzyła się i rozrastała administracja kapituły.

Nie tylko zarząd swych dóbr kapituła powierzała urzędnikom. Kanonicy nie zawsze też mieli czas na wykonywanie osobiście ciążących na nich obowiązków kościelnych. Wielu z nich nie rezydowało nawet przy katedrze. W pogoni za dochodem, jaki obiecywało stanowisko kanonika katedralnego, miejsca w kapitułach wyjednywali sobie często w przekupnej kurii awiniońskiej ludzie dalecy od spraw diecezji lub w ogóle nie zamierzający brać udziału w życiu Kościoła.

Pomocnicy

Wyręczali się więc oni pomocnikami lub lub stałymi zastępcami, tzw. wikariuszami katedralnymi. Ci tworzyli jakby drugą kapitułę wypełniając jej codzienne obowiązki, podczas gdy właściwi kanonicy zgarniali przywiązane do ich stanowisk uposażenie.

O wiele mniej atrakcyjne kanonikaty kolegiackie, których uposażenie ziemskie nie przekraczało rozmiarów kilku wsi lub ich części, ograniczeniom tym nie podlegały. Niegdyś obsadzane przez możnowładztwo, w XIV wieku bardzo się zdemokratyzowały. Utraciły też wiele ze swego dawniejszego znaczenia tak na rzecz klasztorów, jak i na rzecz parafii.

Ich zadania ograniczały się do kultu liturgicznego. Większą rolę grały tylko te kolegiaty, które w swym gronie kapitulnym miały archidiakona lub oficjała okręgowego i przez to uczestniczyły pośrednio w administracji i jurysdykcji diecezjalnej. Przy kolegiatach istniały też zazwyczaj szkoły różnego stopnia (patrz koniec tekstu).

Organizacja parafialna

Wiek XIV był też okresem wielkiego rozwoju organizacji parafialnej. Na polskich ziemiach zachodnich, w Wielkopolsce i w Małopolsce powstała gęsta sieć parafialna zaspokajająca w zasadzie potrzeby całej ludności w tym zakresie. Ogólną liczbę parafii w prowincji gnieźnieńskiej (zjednoczona Polska), bez ziem litewskich (Unia polsko-litewska), szacuje się dla schyłku średniowiecza na około cztery tysiące. Z tego w diecezji poznańskiej było w końcu XIV wieku 659 parafii, w krakowskiej w 1325 roku — 467 we wrocławskiej w tym samym czasie około 700.

Ziemie wchodzące w skład państwa Kazimierza Wielkiego zawdzięczały rozwój sieci parafialnej przede wszystkim królowi. Episkopat nie był zainteresowany tą akcją.

Zakładanie nowych parafii wiązało się z koniecznością ich uposażenia. Dopóki chodziło o nadawanie uprawnień parafialnych prywatnym kościołom możnowładczym, biskupów nie kosztowało to wiele — o uposażenie tych parafii martwił się ich patron.

Gdy jednak przyszło do tworzenia parafii na terenach nowego osadnictwa — w miasteczkach i wsiach świeżo lokowanych — wyznaczane proboszczowi tradycyjnie przy pomiarze gruntów jeden, dwa lub trzy łany ziemi nie mogły wystarczyć na potrzeby parafii.

Oczekiwano wówczas od biskupa rezygnacji z dziesięcin na rzecz nowej parafii, a to uderzało już w jego kiesę i oczywiście było bardzo niemile widziane. Stąd biskupi sprzeciwiali się dalszej rozbudowie sieci parafialnej i król musiał łamać ich opór.

Czynił to jednak zwykle skutecznie.

Wewnętrzna gangrena kościoła

Również plebani starych parafii, wielkich obszarem, usiłowali nie dopuścić do ich podziału, a tym samym do uszczuplenia swego dochodu. Gdy już do podziału dochodziło, bronili przynajmniej swego uposażenia, przeciwstawiając się postulatom króla, by część dziesięcin przez nich dotąd pobieranych przekazać parafii nowo utworzonej.

W tej kwestii Kazimierz Wielki zwracał się o poparcie do samego papieża, ale go nie uzyskał. Jest to sytuacja kuriozalna. Już sam fakt, że biskupi nie byli zainteresowani — z powodów czysto ekonomicznych — rozwojem Kościoła, świadczy o organizacji tegoż w późnym średniowieczu bardzo negatywnie.

Zaś to, że sam papież bardziej był zainteresowany kumulacją dochodów w rękach swych popleczników zamiast rozwojem własnej organizacji to dobitny dowód na raka, jakie przeżerał cały zachodni kościół chrześcijański przez wiele wieków.

Nadto pojawiał się tu kolejny duży problem. Dość częste zjawisko kumulacji różnych beneficjów kościelnych w rękach tej samej osoby prowadziło do tego, że obsada niektórych parafii stawała się fikcją. Pleban nie rezydował przy kościele, zajęty gdzie indziej innymi obowiązkami lub zgoła pomnażaniem majątku. Zastępował go wówczas wikary i funkcjonowanie parafii niekoniecznie musiało na tym ucierpieć, choć często niestety cierpiało.

Zawsze zaś pokrzywdzonym w tym wypadku był wikariusz, wynagradzany nędznie, a obciążany nadmiernie obowiązkami. Poza tym, praktyka kumulacji beneficjów zwykle odbierała jemu i jego podobnym możliwości awansu.

Pozostałe funkcje

Przy kościołach parafialnych prócz plebana i wikarego skupiali się jeszcze inni jeszcze księża, w zasadzie nie pełniący obowiązków duszpasterskich.

Byli to tzw. altaryści i prebendarze — kapłani uposażeni specjalnie, by odprawiali regularnie w określone dni mszę na intencję zbawienia duszy fundatora. Tego typu fundacje mszalne spotykamy najczęściej w parafiach miejskich. W praktyce zapewne niektórzy przynajmniej altaryści pomagali także proboszczowi w jego obowiązkach.

Organizacja mszy świętej

Na ołtarzu jajca liczą…

W każdą niedzielę i w liczne w owym czasie dni świąteczne odprawiała się w kościele uroczysta msza dla parafian.

Władze kościelne nalegały, by wysłuchiwali jej wszyscy dorośli katolicy. Brak danych, które by pozwalały na próbę oceny frekwencji na mszy niedzielnej w kościołach parafialnych tak w XIV i XV wieku, jak nawet w paru wiekach następnych. Wydaje się jednak, że ten postulat Kościoła nie natrafiał na opór.

Było to szczególnie istotne dla Kościoła przesiąkniętego na wskroś wizją pomnażania dochodów jako, że podczas każdej mszy (tak niedzielnej, jak i związanej z uroczystością świąteczną lub inną okazją), wierni składali ofiary materialne na rzecz danej parafii.

Podczas części mszy zwanej Ofiarowaniem wierni w procesji do ołtarza składali u jego stóp swe dary. Możni ofiarowali zwykle pieniądze, choć zdarzały się i klejnoty. Chłopi natomiast znosili chleb, jaja, mąkę, sery, czasem też żywy drób i inny dobytek. Dopiero w sto lat później zwolennicy reformacji zaczęli ośmieszać ten obyczaj, czyniący z kościoła jarmark, na którym — jak pisał Mikołaj Rej –„kury wrzeszczą, świnie kwiczą, na ołtarzu jajca liczą…”.

Stałe fragmenty

Od schyłku XIII wieku wprowadzano w Polsce ryt podniesienia hostii, o czym po raz pierwszy wspominają statuty legata Filipa z 1279 roku.

Rychło Podniesienie stało się kulminacyjnym momentem mszy. Dla zwrócenia nań uwagi Jakub Świnka nakazał zapowiadać je dzwonkiem. Wiernym zalecano odkrywanie głowy, przyklękanie i wznoszenie oczu ku ukazywanej hostii. Ludzie odmawiali przy tym modlitwy, najczęściej znany już ogólnie Ojcze nasz, rzadziej modlitwy specjalnie na ten moment ułożone, spotykane już w najwcześniejszych modlitewnikach, ale nie tak spopularyzowane.

Bardzo ważnym fragmentem nabożeństwa mszalnego było oczywiście kazanie.

Co ciekawe, wyznanie wiary — credo — następowało wówczas przed Ewangelią i kazaniem. Po credo, kapłan przerywał czynności przy ołtarzu, zdejmował ornat i szedł na ambonę, a lud tymczasem śpiewał, oczywiście po polsku, pieśń w tej intencji, aby kazanie zbliżyło ich do poznania Boga („O! bychom na tem kazaniu przyszli k boskiemu poznaniu„).

Wszedłszy na ambonę, kapłan wzywał wiernych do powstania dla wysłuchania słów Ewangelii, a następnie odczytywał po łacinie przeznaczony na daną niedzielę tekst, tłumacząc go zaraz na polski. Potem dopiero następowało właściwe kazanie, które polegało albo na rozwinięciu myśli odczytanego przed chwilą fragmentu, albo na wykładzie zasad wiary.

Wiele miejsca w kazaniach poświęcano też tłumaczeniu obrzędów liturgicznych, uczono wiernych należytego zachowania się w kościele itd.

Sakramenty

Do sakramentów przystępowano już w tym okresie powszechnie. Chrzest dzieci zaraz po urodzeniu stał się niemalże regułą. Umożliwiała go bliskość ośrodków parafialnych oraz powszechna wiedza, że w razie koniecznej potrzeby ważnego chrztu może udzielić ktokolwiek.

Ustaliła się kościelna, sakramentalna forma małżeństwa, poprzedzanego już przez zapowiedzi w kościele parafialnym. W chorobie śmiertelnej zaś wołano kapłana, by udzielił ostatniego namaszczenia, współcześnie nazywanego sakramentem chorych i udzielanego nie tylko terminalnie chorym. Zmarłych chowano na cmentarzu parafialnym lub — możniejszych — w samym kościele. Za spokój ich dusz zakupywano msze żałobne.

Nie zalecał natomiast Kościół ani wczesnej, ani częstej komunii. Do pierwszej komunii dopuszczano ludzi już dorosłych, nie zachęcano ich, by przyjmowali ją następnie częściej niż raz w roku, zwykle przed Wielkanocą. Przestrzegano z naciskiem przed niedostatecznym przygotowaniem się do komunii, które jej przyjęcie uczyniłoby świętokradztwem. W diecezji poznańskiej wymagano nawet w XV wieku trzykrotnej spowiedzi przed komunią i udzielano jej wyłącznie w okresie wielkanocnym.

Wszystkie te zabiegi miały jeden cel — nie odzieranie komunii świętej z uroku tajemnicy. Z czasem stał się to bowiem jeden z niewielu lub jedyny element liturgii stanowiący wyraźny rozdział między klerem a świeckimi.

Dokładnie z tych samych pobudek Kościół chrześcijański długimi latami wzbraniał się przed wynalazkiem druku i oferowaną przez Gutenberga możliwością tłumaczenia Pisma Świętego z łaciny na język ojczysty wraz z rozpowszechnieniem egzemplarzy tej świętej księgi wśród ludu.

Funkcjonowanie kościoła

Sacrum i profanum

Odsuwanie świeckich od częstej komunii sakramentalnej było ze strony kleru jedną z form obrony własnych przywilejów. Wierni, przez stały udział w obrzędach i słuchanie kazań, posiedli bowiem już tyle wiedzy religijnej, że rozróżnienie między wtajemniczonymi-kapłanami a profanami-ludem świeckim zacierało się, a nawet praktycznie zanikało.

Świeccy znali teksty święte nie gorzej od przeciętnych księży, czasem nawet lepiej. Wierni chętnie dyskutowali nad nimi, próbowali dokonywać interpretacji znaczenia obrzędów, pozbywali się też poczucia niższości wobec swych duszpasterzy. Kler parafialny, mało wykształcony, żyjący nie w izolacji, ale pośród wiernych, tracił swój nimb.

Krytyka kleru

To prowadziło wprost do krytyki kleru, jego umiejętności i stylu życia, która z czasem stała się porządkiem dziennym. Roztrząsano obyczaje duchownych, przymierzano ich życie do wskazań Ewangelii, z satysfakcją rejestrowano ułomności plebanów. Wytykano im chciwość, rozpustę, pijaństwo, a nieraz nieuctwo. Niekiedy wyśmiewano nie dość udane kazania.

Mnożące się skargi na życie duchownych nie dowodzą oczywiście, by poziom kleru nagle się obniżył, lecz ukazują, jak bardzo zmienił się wzajemny stosunek księży i świeckich, skoro ci ostatni uważali się za powołanych do osądzania własnych duszpasterzy — w okresie poprzednim rzecz niebywała.

Księża znaleźli się więc teraz pod pręgierzem opinii publicznej, musieli się jej bać, czasem nawet bardziej niż własnych przełożonych. Tych bowiem dawało się niejednokrotnie ułagodzić groszem. Co nie mogło mieć szans powodzenia, jeśli chodzi o krytykę ze strony wiernych. Parafianie potrafili też postawić sprawę niejednego plebana przed konsystorz i uzyskać przeniesienie lub ukaranie dopuszczającego się gorszących wybryków duchownego.

Oświata i szkolnictwo

Do XIV wieku Kościół polski, a w zasadzie cały zachodni Kościół chrześcijański, był monopolistą w zakresie oświaty.

System szkół katedralnych, kolegiackich, klasztornych, a z biegiem czasu także parafialnych, miał na celu kształcenie nowych kandydatów do stanu duchownego. Nawet to zadanie spełniał średnio, jeśli nie kiepsko, co brutalnie ujawniało się, gdy przystępowano do wizytacji kleru parafialnego. Dopiero wówczas zwykle wychodziło na jaw, jak wielu w jego szeregach znajdowało się półanalfabetów.

Wynikało to zwykle z dwóch czynników.

Po pierwsze, braku chęci to szerokiego kształcenia się i lenistwa u samych zainteresowanych, którzy stan duchowny postrzegali nie jako służenie Bogu i wiernym, tylko jako szybką i wygodną karierę. Z drugiej strony, brakowało chętnych do nauczania w takich szkołach. Czego z kolei powodem było kiepskie uposażenie nauczycieli szkolnych. Wydzielane przez proboszcza (często samego kiepsko uposażonego — patrz wyżej) było na tyle marne, że prawie nigdy nie wystarczało na utrzymanie samego siebie, nie wspominając o rodzinie.

Taki więc ewentualny nauczyciel musiał poza nauczaniem dorabiać, graniem na organach, innymi posługami w kościele lub zgoła dorywczymi zajęciami o charakterze świeckim. Skoro zaś marzył o wygodnej karierze, to układ taki nie leżał mu żadną miarą i stąd brak chętnych do pracy w tym zawodzie.

Toteż w szkołach parafialnych, zwłaszcza wiejskich, uczyli zazwyczaj ludzie, którzy sami ukończyli tylko taką szkolę. Umieli oni pacierz, kilka psalmów, czytali jako tako, znali trochę łaciny kościelnej. Tę też wiedzę przekazywali swym uczniom.

O rachunkach, ekonomii, rolnictwie i innych pożytecznych na wsi źródłach wiedzy w ogóle można było zapomnieć.

Szkoły parafialne w miastach

Wiek XIV na pozór nie przyniósł większych zmian w samym systemie oświaty. Powstawało tylko coraz więcej szkół parafialnych, w związku z rozbudową sieci kościelnej. Można założyć, że już pod koniec tego okresu już tylko bardzo nieliczne, najuboższe parafie wiejskie nie posiadały szkoły.

Szkoły parafialne w miastach wyglądały już inaczej. Powstawały one i rozwijały się nie tyLko z nakazu Kościoła, ale i z inicjatywy samych mieszczan, którzy łożyli na utrzymanie nauczycieli. W związku z tym chcieli także mieć wpływ na ich wybór. W szkołach miejskich funkcje nauczycielskie często pełnił pisarz miejski. W większych miastach szkoły miewały już po kilku nauczycieli, w tym niektórych nawet z wykształceniem uniwersyteckim.

W Krakowie, w szkole parafialnej przy kościele Mariackim, bywało 5-6 nauczycieli wyspecjalizowanych w poszczególnych przedmiotach. Na Śląsku, w Legnicy szkoła parafialna realizowała program całego trivium i quadrivium, przypisany w zasadzie dopiero szkołom katedralnym.

Mieszczanie domagali się też przystosowania nauczania do ich specyficznych potrzeb, a więc ograniczenia wiedzy niezbędnej tylko dla przyszłego księdza na rzecz umiejętności, bez których trudno było być dobrym kupcem. Przede wszystkim rachunków. Nie trzeba było w tym celu zmiany modelu i programu szkoły, wystarczało inne nieco rozłożenie akcentów w praktycznym nauczaniu. W ten sposób szkoła, formalnie wciąż kościelna, przestawała być rodzajem niższego seminarium duchownego, a nabierała cech szkoły ogólnokształcącej.

Kolejny stopień wykształcenia dawała szkoła katedralna. Wykładali już tu praktycznie wyłącznie nauczyciele ze stopniami uniwersyteckimi bakałarza i mistrza (magistra). Przeznaczeniem tych szkół było już rzeczywiście kształcenie księży, ale coraz liczniej garnęła się do nich także taka młodzież, która jeśli nawet przyjmowała następnie święcenia duchowne, to nie z powołania, ale z myślą o dalszej nauce, czy po prostu o karierze.

Z nauk wpajanych przez szkołę przyswajali sobie przyszli duchowni, kanonicy i biskupi chętniej te, które miały związek z życiem, niż np. teologię, czy filozofię. Charakterystyczny jest też wybór kierunku wyższych studiów przez tych, którzy wyjeżdżali na zagraniczne uniwersytety. Prawo mianowicie cieszyło się największym powodzeniem.

Prawda, że chodziło o prawo kanoniczne, prawo kościelne, ale przy tej specjalizacji studiowano również prawo rzymskie, a zresztą jedno i drugie kształciło umysły w podobny sposób, zaprawiając je nie do spekulacji metafizycznych, ale do rozstrzygania problemów stwarzanych przez życie codzienne.

Herezja

Fermenty antypapieskie w Kościele

Osłabienie papiestwa w dobie awiniońskiej ożywiało we wszystkich Kościołach zachodniego chrześcijaństwa tendencje decentralizacyjne. Polityka fiskalna kurii awiniońskiej sama przyczyniała się do tego, że w papiestwie przestawano widzieć najwyższy autorytet moralny, a dostrzegano coraz częściej tylko chciwego władcę.

Nadużywanie kar kościelnych jako środka nacisku na opornych płatników przyniosło ich dewaluację. Gdy dawniej spod klątwy czy interdyktu starano się jak najrychlej wyzwolić, teraz zarówno duchowni, jak świeccy, latami znosili cenzury kościelne, nie stając się wskutek tego bardziej ustępliwi.

To niewątpliwie i nieubłaganie prowadziło do powstawania alternatywnych nurtów, prądów myślowych, ruchów i organizacji przeciwnych ówczesnemu kształtowi i sposobie działania Kościoła.

Prądy te, ze względu oczywistych nazywane herezjami i bezlitośnie tępione przez inkwizycję, docierały również do Polski, choć ponownie, z pewnym opóźnieniem, a czasem z nietypowych stron. W pewnych przypadkach (np. ruch husycki) statut społeczny popierających był imponująco wysoki.

Również sama kontra Kościoła — inkwizycja — nie była pozbawiona nadużyć, skrzywień i wypaczeń.

Ściganie rzekomej herezji stawało się bowiem w owym czasie obsesją władz kościelnych, a jednocześnie ich bronią przeciw wszelkiej opozycji czy krytyce. Opatrując przeciwnika etykietką heretyka można było go łatwiej unieszkodliwić. Tak na przykład starał się czynić biskup wrocławski Nanker z wrogim mu mieszczaństwem i stronnikami Luksemburskiego: powołał przeciw nim inkwizytora.

Wobec ruchów rzeczywiście masowych metoda ta jednak zawodziła. Nanker nie wygrał walki, a dominikanina Schwenkinfelda, jego inkwizytora, zamordowano w Pradze (1341 r.).

Atak na zgromadzenia begardów i beginek

Za to dla grup niewielkich i nie usposobionych wojowniczo wobec Kościoła, a podejrzanych z jakiegokolwiek powodu o niebezpieczne idee, inkwizycja była rzeczywiście groźna. Jej bezwzględność odczuły na sobie polskie zgromadzenia begardów i bardzo rozpowszechnionych beginek. Gdy w niektórych krajach zachodnioeuropejskich członkowie tych na pół zakonnych stowarzyszeń religijnych popadli w konflikt z władzami kościelnymi, również w Polsce wysunięto przeciw nim oskarżenie o herezję, prawdopodobnie zupełnie bezzasadne.

Począwszy od 1319 roku sądy inkwizycyjne na Śląsku przez kilka lat zajmowały się beginkami i begardami. Orzekając o ich winie, wydawały ich na śmierć w ogniu.

Co najbardziej zabawne i przewrotne zarazem to fakt, że ich powstanie w pierwszej kolejności Kościół zawdzięczał swoim praktykom wymagania wielkich funduszy w celu rozpoczęcia życia kościelnego (więcej szczegółów — tutaj).

Ludzie ci chcieli służyć bliźnim, pogłębiając przy tym swoją wiarę, ale ponieważ jednocześnie propagowali głębokie ubóstwo, nie byli wcale w smak władzom kościelnym osiadłym na gigantycznych majątkach. Toteż, trzeba było się ich pozbyć.

Geneza herezji w Kościele polskim

Do początków wieku XIV Polski nie ogarniały w szerszym zakresie antykościelne ruchy masowe, kwalifikowane przez Rzym jako herezja. Pojawiły się one dopiero u schyłku średniowiecza, i to początkowo nie na całym obszarze kraju, lecz głównie na jej południowym i zachodnim obrzeżu. Najwięcej na Śląsku.

Toteż i wówczas, i w nowożytnym piśmiennictwie historycznym uważano owe herezje za ruchy obce, zawleczone do Polski z Czech i Niemiec. I niewątpliwie pozostawały one w związku z ruchem ogólnoeuropejskim, miały jednak także źródła rodzime.

Coraz większe rozpowszechnienie znajomości tekstów biblijnych, rosnący udział świeckich w życiu kościelnym, upadek autorytetu kleru i inne tego rodzaju zjawiska rodziły tendencje do niezależnej od oficjalnego Kościoła interpretacji chrześcijaństwa.

Nomenklatury, jakie stosował wobec nich ścigający je Kościół, trzeba traktować z zastrzeżeniami. Mogło być tak, że różnym nowym kierunkom opozycyjnym wobec hierarchii przydawano nazwę znanej już herezji, przeciw której dysponowano orzeczeniami papieży i soborów, co ułatwiało uruchomienie aparatu inkwizycyjnego. Mimo, że ruchy te miały niewiele wspólnego ze znanymi już Kościołowi stowarzyszeniami heretyków.

Ruchy heretyckie w Polsce

W ciągu XIV wieku Kościół w Polsce występował kolejno przeciw waldensom, begardom i beginkom oraz biczownikom.

O waldensach słychać na Śląsku w latach 1315-1319. Byli we Wrocławiu, Nysie i Świdnicy, przenikali też do Małopolski. Na Śląsku zwalczał ich energicznie biskup Henryk z Wierzbna, zainteresowała się nimi także kuria awiniońska.

W roku 1318 Jan XXII mianował dla Polski dwóch inkwizytorów:

  • dominikanina Peregryna z Opola i,
  • franciszkanina Mikołaja Hospodyńca,

którzy mieli ścigać herezję w diecezji krakowskiej i wrocławskiej.

O pomoc dla nich zwracał się do Władysława Łokietka i księcia wrocławskiego. Łokietek, zabiegający wówczas u papieża o zezwolenie na koronację, energią w popieraniu inkwizycji zasłużył sobie na pochwały. Także na Śląsku sądy inkwizycyjne działały bezwzględnie: w samej Świdnicy spalono na stosie około 50 osób.

Represje te nie położyły jednak kresu ruchom ubogich. O waldensach słychać w Polsce co pewien czas przez cały XIV wiek i jeszcze w początkach następnego stulecia walczył z nimi biskup Wrocławski Wacław. Zapewne nie był to jednolity, zorganizowany ruch, który przez tyle lat opierał się skutecznie prześladowaniom, tylko raczej wciąż na nowo powstające grupy opozycyjne wobec hierarchii, obejmowane przez inkwizytorów tradycyjną nazwą.

Biczownicy

W 1349 roku dotarła do Polski drugi fala ruchu Flagelanów (biczowników), wzrastająca w Europie pod wrażeniem wielkiej, dziesiątkującej ludność epidemii.

Warto wspomnieć, że podczas pierwszej fali tego ruchu, która przetoczyła się przez Europę wiele lat wcześniej, Kościół katolicki traktował samobiczowanie się pozytywnie, jako formę skrajnej pokuty za grzechy. Dopiero, gdy ruch ten zyskał zbyt wielu zwolenników, których zgromadzenia nieraz przeradzały się w zbiorowe orgie oraz, gdy zagroził on interesom Kościoła przez głoszenie odrzucenia sakramentów i jawnej krytyki najwyższych władz kościelnych, uznano go za herezję i wezwano inkwizycję do brutalnego stłumienia ruchu.

Druga fala biczowników ogarnęła w połowie XIV wieku całą Polskę, toteż arcybiskup Jarosław Bogoria wezwał władze świeckie do stosowania wobec nich surowych kar i represji. Chwytano więc ich, więziono, karano konfiskatą mienia. Na Śląsku biskup Przecław z Pogorzeli sprawił, że przywódcę biczowników spalono na stosie.

Choć wywołał dużo wrzawy, był to jednak ruch przemijający, powstały pod wpływem szczególnych okoliczności, łatwo go więc stłumiono i pozostał bez widocznych następstw. Jego popularność jest wszakże jeszcze jednym dowodem i przykładem, jaka atmosfera panowała wśród ludu, jak chętnie poddawano ucho naukom kaznodziejów wędrownych, nie uświęconych przez oficjalny Kościół.

Wędrowni kaznodzieje

Szczególnie wdzięczne audytorium dla rozmaitych herezjarchów stanowiła ludność miast. To tutaj nabrzmiałe i wielorakie sprzeczności klasowe czyniły masy najbardziej podatnymi na głoszone hasła. Tutaj ideały ubóstwa od dawna spotykały się z sympatiami, co odczuły między innymi zakony żebrzące. Tutejszy lud był też najbardziej nawykły do kazań i do ich specyficznego stylu i metaforyki.

Z częstymi w XIV i XV wieku tumultami miejskimi łączyła się zazwyczaj działalność jakichś kaznodziejów, która je inspirowała. Poza najbardziej zurbanizowanym Śląskiem występują oni szczególnie często w Krakowie, zwłaszcza u schyłku XIV wieku. Na terenie diecezji poznańskiej duże poruszenie wywoływały około 1373 roku kazania czeskiego kaznodziei Milicza z Kromieryża.

Walka z wędrownymi herezjarchami nie była łatwa.

Tylko niewielką ich część stanowili ludzie świeccy, z których strony sama już chęć głoszenia kazań świadczyła o wrogim stosunku do Kościoła. Przeważnie byli to duchowni, często zakonnicy, na pierwszy rzut oka nie do odróżnienia od prawowiernych, również uprawiających kaznodziejstwo wędrowne.

Stylem i formą kazania „heretyckie” też nie tak bardzo różniły się od innych; wszak i franciszkanie operowali dość radykalną frazeologią. Na krytykę papiestwa także nie miały monopolu ugrupowania heretyckie; prowadził ją cały usposobiony koncyliarystycznie Kościół. Wiklefityzm i później jego husycka odmiana zrodziły się w Kościele, w kościołach je głoszono i wiele czasu upłynęło, zanim zostały zakwalifikowane jako doktryny antykościelne.

Granice między herezją a ortodoksją były więc płynne i niełatwo uchwytne. Toteż z jednej strony inkwizycja potrafiła prowadzić na stosy spokojne kobiety, z drugiej zaś — wykazywała nieraz zadziwiającą bezradność w obliczu rzeczywistych głosicieli radykalnej reformy Kościoła i społeczeństwa.

Husytyzm

Mimo więc że przez cały wiek XIV dostrzegano występowanie ruchów określanych jako herezje, że powołano do ich zwalczania specjalne organa, że sprawa walki z herezją nie schodziła właściwie nigdy na dłużej z porządku dziennego narad synodalnych, W początkach wieku następnego Kościół stanął w Polsce w obliczu ruchu znacznie potężniejszego od znanych z ubiegłych dziesięcioleci. Niebawem zaczęto go nazywać husytyzmem.

Husyci prawdziwi… i nie całkiem

Z nazwą tego ruchu, nadaną przez Kościół, wiążą się wszystkie wspomniane wcześniej zastrzeżenia dotyczące wrzucania wszystkiego „do jednego worka”. Wobec tego, że od soboru w Konstancji husytyzm był tą herezją, przeciw której Kościół mobilizował główne siły, nazywano husytami najprawdopodobniej wszystkich podejrzanych o nieprawowierność, niezależnie od tego, czy ich poglądy rzeczywiście pokrywały się z poglądami Husa lub jego następców i czy utrzymywali z ruchem husyckim łączność organizacyjną.

Z drugiej strony dla wszelkiego rodzaju krytyków Kościoła husytyzm osiągający w sąsiednich Czechach tak wielkie sukcesy stawał się siłą skupiającą; walka z oficjalnym Kościołem wydawała się łatwiejsza i budziła więcej nadziei pod jego sztandarami.

Grzeszni, won!

Ogólny ruch soborowy pojmował Kościół jako wspólnotę wszystkich wiernych. Husyci uznawali go za wspólnotę czystych: według nich grzesznik stawiał siebie poza Kościołem. Konsekwentnie więc i kapłani splamieni grzechem przestawali być w rozumieniu husyckim członkami Kościoła.

Argumentacja taka trafiała do przekonania zarówno ludziom biegłym w filozofii i teologii, jak i rzeszom niewykształconym, ale obeznanym z życiem kościelnym, tekstami biblijnymi i popularnymi sposobami ich interpretacji. Szczególnie zaś świadkom lub być może nawet ofiarom licznych nadużyć ówczesnego kościoła.

Husytyzm wychodził na przeciw kształtującemu się w parafiach lekceważeniu księży i przekonaniu o prawach świeckich w Kościele. Przytakiwano kaznodziejom husyckim nie tylko dlatego, że niektórzy z nich głosili hasła przewrotu społecznego albo że likwidacja stanu duchownego łączyłaby się ze zmniejszeniem opłat na rzecz Kościoła.

Husytyzm przyciągał także swą koncepcją stosunku człowieka do Boga. W tym, głoszeniem prawa każdego chrześcijanina — a nie tylko wybranego i namaszczonego przez księży — do zjednoczenia się z Bogiem.

Dlatego właśnie sprawa uczty eucharystycznej zajmowała szczególnie ważkie miejsce w doktrynie husytyzmu.

Gdy kler katolicki odsuwał świeckich od komunii sakramentalnej, nakazując im zadowalać się pobożnym oglądaniem ukazywanej przez kapłana hostii, husyci propagowali codzienną komunię wiernych w jej pełnej, kapłańskiej formie, to znaczy pod dwiema postaciami. Zwalczali wszelkie ryty zastępcze, w szczególności zaś te, które podkreślały niejednakowe miejsce kleru i ludu w obrzędach świętych.

Kontratak kościoła

Represje wobec husytów, tu i ówdzie stosowane (zwłaszcza w Małopolsce, której biskupem od 1423 r. był Zbigniew Oleśnicki, znany głośny przeciwnik husytów) nie były jednak tak surowe, by powstrzymać rozwój ruchu.

Szerzył się on wszędzie:

  • w Małopolsce,
  • w Wielkopolsce i
  • na ziemiach ruskich,

najbardziej zaś oczywiście na należącym do korony czeskiej Śląsku.

Religia i polityka

W łączności ideowej z opierającymi się Luksemburgom Czechami nabierał coraz bardziej akcentów politycznych. Najwyżsi przywódcy husytów oferowali nawet koronę czeską polskiemu królowi Jagielle lub litewskiemu Witoldowi, czym doprowadzili do potajemnych pertraktacji. Zerwane zostały one dopiero, gdy papież zagroził rzuceniem klątwy na całą Polskę.

Szlachta husycka w państwie jagiellońskim tworzyła stronnictwo antymożnowładcze i antyklerykalne, wrogie w szczególności polityce Oleśnickiego. W wystąpieniach chłopów i plebsu miejskiego sztandar husycki pokrywał często bunt społeczny.

Nie brak było jednak i objawów fanatyzmu religijnego wyrażającego się w niszczeniu przedmiotów kultu. Na Śląsku husyci palili klasztory i kościoły oraz mordowali najzacieklejszych zwolenników papieskiego kościoła. W 1428 roku oddziały husyckie splądrowały Częstochowę.

Husytyzm wśród kleru katolickiego

Wśród niższego kleru znalazło się wielu propagatorów idei czeskiego herezjarchy.

Husytyzm nie uzyskał natomiast przystępu do wyższego kleru, w którego przywileje godził. Pod wpływem hierarchii również środowisko uniwersyteckie po śmierci Husa odniosło się do niego z rezerwą. Koncyliaryści polscy nie mniej stanowczo od papalistów polemizowali z naukami przywódców husyckich, przerażeni, być może ich praktycznymi konsekwencjami.

Od potępień jednak uczeni uniwersyteccy wstrzymywali się i nie stronili od dyskusji z husytami. Bezpośrednie z nimi spotkanie i dysputa odbyły się w Krakowie w 1431 roku mimo sprzeciwów Oleśnickiego.

Przeciw niektórym mistrzom uniwersyteckim wysuwano oskarżenia o husytyzm, ale jedyny z nich, który rzeczywiście był zwolennikiem Wyclifa i głosił poglądy zbliżone do husyckich, Andrzej Gałka z Dobczyna, przez 20 lat profesor uczelni, dopiero w roku 1449 poczuł się zagrożony i zbiegł na Śląsk.

Zmierzch

Husytyzm polski jako stronnictwo szlacheckie upadł w roku 1439, gdy doszło, do wojny domowej i w bitwie pod Grotnikami rycerstwo husyckie zostało rozgromione przez przeciwników, a najwybitniejszy przywódca małopolskiej szlachty husyckiej, Spytko z Melsztyna, poległ. W trzy lata później rozbito też husytów wielkopolskich. Ich wódz, Abraham ze Zbąszynia, wyparł się „błędów”. Odtąd łatwiej już było ścigać rozproszone oporne jednostki.

O oskarżeniach o husytyzm słychać jednak jeszcze w wiele lat później. Nie stanowiąc już zorganizowanej siły, dawał o sobie znać tak w ośrodkach myśli teologicznej, jak i w życiu parafialnym.

Walka z nim sprawiała trudności przez to, że zwolennicy idei Husa nie przeciwstawiali się Kościołowi, ale próbowali go reformować od wewnątrz. i nie zawsze było jasne, gdzie się kończy koncyliaryzm, a zaczyna myśl husycka.

Dopiero przezwyciężenie schizmy bazylejsklej i zwycięstwo papalizmu nad koncyliarnym ruchem soborowym w łonie Kościoła uczyniło znów ze stosunku do papiestwa wyraźne kryterium prawowierności.

W połowie XV wieku kler przeszedł do ofensywy ideologicznej. Pojawili się nowi kaznodzieje wędrowni, mówiący czasem tonem i słowami dziwnie podobnymi do tych, którymi posługiwali się kaznodzieje husyccy, ale kierujący zapał ludzi w zupełnie inną, niż tamci stronę.

Najwybitniejszy z nich, Jan Kapistran, sławił ideały ubóstwa, nawoływał kler do surowego życia, karał grzech, wzywał lud do działania, do tępienia wrogów chrześcijaństwa. Wszystko to na pozór podobnie jak husyci, ale efektem jego inspiracji były pogromy ludności żydowskiej, co zdecydowanie nie było obszarem poglądu husytów.

Wskazywaniem na Żydów wewnątrz kraju, na Turków zaś na zewnątrz usiłował kler rozładować narosłe w Kościele sprzeczności i uczynić znów z wiernych świeckich swoje posłuszne narzędzie.

Bibliografia

Cały niniejszy tekst jest w zdecydowanej części oparty na książce: Dowiat J., „Historia Kościoła katolickiego w Polsce (do połowy XV wieku)”. P. W. Wiedza Powszechna. Warszawa 1968 r. Wydanie I. Gdzieniegdzie został on jedynie uzupełniony lub rozszerzony o moje własne informacje, uwagi i komentarze lub o treść różnych haseł pochodzących z polskiej Wikipedii.

Fotografia pochodzi z Pixabay.